Tytuł: W rytmie passady
Autor: Anna Dąbrowska
Wydawnictwo: Zysk i s-ka
Data wydania: 24 kwietnia 2017
Liczba stron: 392
Biorąc do rąk tę książkę wiedziałam, że powinnam się przygotować na coś, co ciężko będzie mi opisać. Na coś, czego nie zapomnę do końca życia. A tak właściwie, to serio? Te wszystkie opinie, które mocno raziły mnie w oczy, chyba nie mogły być do końca szczere. Ciężko bowiem przelać aż takie emocje na papier. Co takiego mogło by mną wstrząsnąć, by zadać tak mocny cios, który sprawi, że serce rozpadnie się na milion drobnych kawałków? Tego miałam się dowiedzieć...
Julita, uczennica warszawskiego liceum, w niczym nie przypomina typowej nastolatki. Nie chodzi na imprezy, ani na randki, nie spotyka się z przyjaciółmi. Żyje w cieniu wydarzenia z przeszłości, które nie pozwala jej zachowywać się tak, jak klasowe koleżanki. Pewnego dnia otrzymuje propozycję, która może jej pomóc przełamać strach. Jedyne, co musi zrobić, to zatańczyć w konkursie kizomby.
Marcel jest tancerzem i instruktorem, który zaraża swoją pasją innych w szkole tańców latynoamerykańskich. Jego życie ulega całkowitej przemianie, kiedy dowiaduje się o chorobie matki. Światełkiem w tunelu okazuje się konkurs tańca, w którym mężczyzna postanawia wystartować Wygraną chciałby przeznaczyć na pomoc matce.
Dwoje obcych sobie ludzi zaczyna łączyć jedno pragnienie, chociaż każde z nich postrzega zwycięstwo w zupełnie innym wymiarze. Wydaje się, że Julitę i Marcela dzieli przepaść, której nie można pokonać, a jednak...
Mam być szczera? (No jasne!) Jeśli miałabym sięgnąć po tę książkę po opisie, może i bym to zrobiła, jednak bez większego zapału. Prędzej po okładce, która moim zdaniem ma w sobie coś, co przyciąga. Pomiędzy nią a mną nawiązała się jakaś więź, której nie mogłam przerwać. Za każdym razem, gdy na nią spoglądałam, miałam wrażenie, że woła mnie coraz głośniej. Dlaczego więc zdecydowałam się na jej lekturę? Ponieważ czułam, że to będzie książka, którą kocha autorka, i którą pokocham ja sama. Poprzednia powieść Anny Dąbrowskiej - Nakarmię cię miłością była naprawdę dobra i przyjemnie spędziłam z nią czas. Czułam jednak, że w tej odnajdę znacznie więcej. Odnajdę siebie.
Wiem, że ta recenzja może być chaotyczna. Mogę nie zwrócić uwagi na elementy, które powinnam zaprezentować. Jeśli tak się stanie - wybaczcie. Mogłabym przeczekać moment zawieszenia, w jakim znalazłam się po skończonej lekturze, jednak zdaję sobie sprawę, że za każdym razem, kiedy wspomnę jej treść, to uczucie wróci. Muszę napisać to tu i teraz, a Was proszę o wyrozumiałość. Zamknijcie na chwilę oczy. Spróbujcie się wsłuchać w ciszę, jaka Was otacza. Słyszycie ją? Wspaniale. Teraz krok drugi - słyszysz bicie własnego serca? Tak? Idealnie. Zapamiętaj więc tę melodię, bo to ona poprowadzi Cię przez treść tej książki. Poprowadzi Cię przez życie...
Często mam tak, że poznając kilka dzieł danego autora, porównuję je ze sobą. Bohaterów, historię, sposób narracji, styl, czy język. Tutaj tego nie zrobię. Wyszłoby na to, że poprzednia książka autorki nie nadaje się do przeczytania, a tak nie jest! Nakarmię cię miłością jest niesamowita, ale... W passadzie odnalazłam to, czego poszukiwałam w wielu innych historiach. Cząstkę siebie.
W rytmie passady to powieść poruszająca przede wszystkim serca. Anna Dąbrowska nie skupia się na jednym wątku, a sięga po kilka. Trudnych. Ciężkich. Prawdziwych. Julita ma problemy ze sobą, co jest następstwem pewnych traumatycznych przeżyć. Nie ufa praktycznie nikomu, trzyma się z dala od ludzi. Zbieg okoliczności stawia na jej drodze Marcela i kizombę. No właśnie... kizomba. Bardzo ciekawa byłam, jak z tym zagadnieniem poradzi sobie autorka. Jak w słowach ujmie taniec, który jest ekspresją uczuć, emocji, seksualności, zbliżenia dwójki ludzi, dwóch ciał. Jak odda nam dźwięki muzyki, uderzenia serca bohaterów, zmysłowość i wszystko to, co wiąże się z tym tańcem. Niewątpliwie było to bardzo trudne zadanie, a Anna Dąbrowska poradziła sobie z nim fenomenalnie. Wiecie jakie książki czyta się najlepiej? Te, w których autor oddaje cząstkę siebie, w których zna się na rzeczy i orientuje w temacie. Pisarka czuje taniec całą sobą, co można zauważyć po pierwszych jego opisach. Odniosłam wrażenie, że wielokrotnie zamiast pisać słowami, robiła to uczuciami. Bardzo często łapałam się na tym, że mój oddech przyspieszał, serce szybciej biło, a biodra same zaczynały się kołysać. Tak, jakby bohaterowie prowadzili mnie za rękę i uczyli tego zniewalającego tańca. Tego nie da się opisać, to trzeba poczuć i przeżyć.
Bardzo się cieszę, że autorka zastosowała narrację z punktu widzenia dwójki głównych bohaterów, Julity i Marcela. Uwielbiam te książki, w których widzę jak pewne sytuacje postrzega on, a jak ona. To od razu pozwala nam zrozumieć obie strony. Bohaterowie zostali świetnie wykreowani. Może niektórych na początku irytować zachowanie Julity, ale nim ją ocenicie, zastanówcie się, czy warto. Czasami nie wiemy, przez co ktoś przeszedł, a bardzo często właśnie traumatyczne przeżycia wpływają na nasze aktualne zachowanie. Nastolatka ma podstawy do tego, by zachowywać się tak, a nie inaczej. Anna Dąbrowska w niesamowity sposób pokazała, jak dziewczyna walczy ze swoimi słabościami i demonami przeszłości. Krok po kroku. W ten sam sposób potraktowała naukę tańca i relację z Marcelem. Niedawno recenzowałam książkę Nic do stracenia. Początek - Kirsty Moseley i pisałam Wam, że nie podobało mi się, jak główna bohaterka w ciągu dosłownie trzech dni wskoczyła facetowi do łóżka, która również doświadczyła piekła w życiu. Tam to wszystko działo się za szybko. Tutaj pisarka kroczek po kroczku zbliża bohaterów do siebie i oddala. Dokonała czegoś, co zauważyć można w prawdziwym życiu. Nie ma tu i teraz. Powoli i ze wszelkimi przeszkodami.
Spodobał (jeśli można to tak nazwać) mi się wątek z chorą matką. Oczywiście nie życzę tego nikomu. Nawet największemu wrogowi. Ujęło mnie jednak podejście Marcela do całej sytuacji. Więź, jaka była pomiędzy nim a matką. Miłość syna, który tak bardzo chciałby zmienić los. Czy to mu się uda? Czy konkurs, do którego tak się przykłada coś zmieni?
Wspomniałam już, że książka pisana jest emocjami. Tymi negatywnymi, smutnymi, wzruszającymi, jak i pełnymi nadziei, radości, miłości, zmysłowości. Wielokrotnie się wzruszyłam i zaśmiałam. Anna Dąbrowska zabrała mnie w podróż szalonym roller coasterem, który nie chciał zahamować. Choć jestem już po lekturze, to na samą myśl skręca mi się żołądek.
Bardzo spodobała mi się scena erotyczna, którą zafundowała nam autorka. Pięknie opisana, z uczuciami i emocjami, bez wulgarności. Coś niesamowitego!
Kiedy powoli w moich dłoniach zostawało coraz mniej kartek, do świadomości dochodziły myśli - zbliżam się do końca, wiem co będzie dalej. Przecież tak musi być i jest to oczywiste prawda? No bo jak można inaczej? Nie można! Droga autorko: NIE MOŻNA!!!
A jednak... zakończenie powieści przyprawiło mnie o zawroty głowy, o szalony potok łez, którego nie mogłam zahamować. Kończyłam czytać książkę nad morzem, słuchając szumu fal. Miałam wrażenie, że z moich łez zaraz utworzy się wielka kałuża, którą pochłonie woda. Miałam w tym momencie ochotę rzucić książką daleko przed siebie, tak, by jej zakończenie poszło na dno głębokiego morza. Nie tego się spodziewałam. Nie tak miało być. To mną wstrząsnęło! Moje serce rozpadło się na miliony kawałków, które nie wiem, jak pozbierać. Po prostu nie wiem... A w uszach wciąż słyszę tę melodię. Melodię kizomby, która porwała w swe objęcia bohaterów. Melodię, którą wygrywa każde z naszych serc, melodię życia.
W rytmie passady to najpiękniejsza książka jaką ostatnio przeczytałam. Autorka porwała mnie w szalony wir tańca, uczuć i emocji. Nie da się krótko napisać, co czułam w trakcie jej lektury. Powiem jednak, że po jej skończeniu nadal nie mogę dojść do siebie. Czuję, jak żołądek robi fikołka, ręce zaczynają drżeć a w oczach znów pojawiają się słone łzy. Polecam, polecam całym sercem każdemu. Tę książkę trzeba przeżyć i poczuć jej passadę.
Julita, uczennica warszawskiego liceum, w niczym nie przypomina typowej nastolatki. Nie chodzi na imprezy, ani na randki, nie spotyka się z przyjaciółmi. Żyje w cieniu wydarzenia z przeszłości, które nie pozwala jej zachowywać się tak, jak klasowe koleżanki. Pewnego dnia otrzymuje propozycję, która może jej pomóc przełamać strach. Jedyne, co musi zrobić, to zatańczyć w konkursie kizomby.
Marcel jest tancerzem i instruktorem, który zaraża swoją pasją innych w szkole tańców latynoamerykańskich. Jego życie ulega całkowitej przemianie, kiedy dowiaduje się o chorobie matki. Światełkiem w tunelu okazuje się konkurs tańca, w którym mężczyzna postanawia wystartować Wygraną chciałby przeznaczyć na pomoc matce.
Dwoje obcych sobie ludzi zaczyna łączyć jedno pragnienie, chociaż każde z nich postrzega zwycięstwo w zupełnie innym wymiarze. Wydaje się, że Julitę i Marcela dzieli przepaść, której nie można pokonać, a jednak...
Mam być szczera? (No jasne!) Jeśli miałabym sięgnąć po tę książkę po opisie, może i bym to zrobiła, jednak bez większego zapału. Prędzej po okładce, która moim zdaniem ma w sobie coś, co przyciąga. Pomiędzy nią a mną nawiązała się jakaś więź, której nie mogłam przerwać. Za każdym razem, gdy na nią spoglądałam, miałam wrażenie, że woła mnie coraz głośniej. Dlaczego więc zdecydowałam się na jej lekturę? Ponieważ czułam, że to będzie książka, którą kocha autorka, i którą pokocham ja sama. Poprzednia powieść Anny Dąbrowskiej - Nakarmię cię miłością była naprawdę dobra i przyjemnie spędziłam z nią czas. Czułam jednak, że w tej odnajdę znacznie więcej. Odnajdę siebie.
Wiem, że ta recenzja może być chaotyczna. Mogę nie zwrócić uwagi na elementy, które powinnam zaprezentować. Jeśli tak się stanie - wybaczcie. Mogłabym przeczekać moment zawieszenia, w jakim znalazłam się po skończonej lekturze, jednak zdaję sobie sprawę, że za każdym razem, kiedy wspomnę jej treść, to uczucie wróci. Muszę napisać to tu i teraz, a Was proszę o wyrozumiałość. Zamknijcie na chwilę oczy. Spróbujcie się wsłuchać w ciszę, jaka Was otacza. Słyszycie ją? Wspaniale. Teraz krok drugi - słyszysz bicie własnego serca? Tak? Idealnie. Zapamiętaj więc tę melodię, bo to ona poprowadzi Cię przez treść tej książki. Poprowadzi Cię przez życie...
Często mam tak, że poznając kilka dzieł danego autora, porównuję je ze sobą. Bohaterów, historię, sposób narracji, styl, czy język. Tutaj tego nie zrobię. Wyszłoby na to, że poprzednia książka autorki nie nadaje się do przeczytania, a tak nie jest! Nakarmię cię miłością jest niesamowita, ale... W passadzie odnalazłam to, czego poszukiwałam w wielu innych historiach. Cząstkę siebie.
W rytmie passady to powieść poruszająca przede wszystkim serca. Anna Dąbrowska nie skupia się na jednym wątku, a sięga po kilka. Trudnych. Ciężkich. Prawdziwych. Julita ma problemy ze sobą, co jest następstwem pewnych traumatycznych przeżyć. Nie ufa praktycznie nikomu, trzyma się z dala od ludzi. Zbieg okoliczności stawia na jej drodze Marcela i kizombę. No właśnie... kizomba. Bardzo ciekawa byłam, jak z tym zagadnieniem poradzi sobie autorka. Jak w słowach ujmie taniec, który jest ekspresją uczuć, emocji, seksualności, zbliżenia dwójki ludzi, dwóch ciał. Jak odda nam dźwięki muzyki, uderzenia serca bohaterów, zmysłowość i wszystko to, co wiąże się z tym tańcem. Niewątpliwie było to bardzo trudne zadanie, a Anna Dąbrowska poradziła sobie z nim fenomenalnie. Wiecie jakie książki czyta się najlepiej? Te, w których autor oddaje cząstkę siebie, w których zna się na rzeczy i orientuje w temacie. Pisarka czuje taniec całą sobą, co można zauważyć po pierwszych jego opisach. Odniosłam wrażenie, że wielokrotnie zamiast pisać słowami, robiła to uczuciami. Bardzo często łapałam się na tym, że mój oddech przyspieszał, serce szybciej biło, a biodra same zaczynały się kołysać. Tak, jakby bohaterowie prowadzili mnie za rękę i uczyli tego zniewalającego tańca. Tego nie da się opisać, to trzeba poczuć i przeżyć.
Bardzo się cieszę, że autorka zastosowała narrację z punktu widzenia dwójki głównych bohaterów, Julity i Marcela. Uwielbiam te książki, w których widzę jak pewne sytuacje postrzega on, a jak ona. To od razu pozwala nam zrozumieć obie strony. Bohaterowie zostali świetnie wykreowani. Może niektórych na początku irytować zachowanie Julity, ale nim ją ocenicie, zastanówcie się, czy warto. Czasami nie wiemy, przez co ktoś przeszedł, a bardzo często właśnie traumatyczne przeżycia wpływają na nasze aktualne zachowanie. Nastolatka ma podstawy do tego, by zachowywać się tak, a nie inaczej. Anna Dąbrowska w niesamowity sposób pokazała, jak dziewczyna walczy ze swoimi słabościami i demonami przeszłości. Krok po kroku. W ten sam sposób potraktowała naukę tańca i relację z Marcelem. Niedawno recenzowałam książkę Nic do stracenia. Początek - Kirsty Moseley i pisałam Wam, że nie podobało mi się, jak główna bohaterka w ciągu dosłownie trzech dni wskoczyła facetowi do łóżka, która również doświadczyła piekła w życiu. Tam to wszystko działo się za szybko. Tutaj pisarka kroczek po kroczku zbliża bohaterów do siebie i oddala. Dokonała czegoś, co zauważyć można w prawdziwym życiu. Nie ma tu i teraz. Powoli i ze wszelkimi przeszkodami.
Spodobał (jeśli można to tak nazwać) mi się wątek z chorą matką. Oczywiście nie życzę tego nikomu. Nawet największemu wrogowi. Ujęło mnie jednak podejście Marcela do całej sytuacji. Więź, jaka była pomiędzy nim a matką. Miłość syna, który tak bardzo chciałby zmienić los. Czy to mu się uda? Czy konkurs, do którego tak się przykłada coś zmieni?
Wspomniałam już, że książka pisana jest emocjami. Tymi negatywnymi, smutnymi, wzruszającymi, jak i pełnymi nadziei, radości, miłości, zmysłowości. Wielokrotnie się wzruszyłam i zaśmiałam. Anna Dąbrowska zabrała mnie w podróż szalonym roller coasterem, który nie chciał zahamować. Choć jestem już po lekturze, to na samą myśl skręca mi się żołądek.
Bardzo spodobała mi się scena erotyczna, którą zafundowała nam autorka. Pięknie opisana, z uczuciami i emocjami, bez wulgarności. Coś niesamowitego!
Kiedy powoli w moich dłoniach zostawało coraz mniej kartek, do świadomości dochodziły myśli - zbliżam się do końca, wiem co będzie dalej. Przecież tak musi być i jest to oczywiste prawda? No bo jak można inaczej? Nie można! Droga autorko: NIE MOŻNA!!!
A jednak... zakończenie powieści przyprawiło mnie o zawroty głowy, o szalony potok łez, którego nie mogłam zahamować. Kończyłam czytać książkę nad morzem, słuchając szumu fal. Miałam wrażenie, że z moich łez zaraz utworzy się wielka kałuża, którą pochłonie woda. Miałam w tym momencie ochotę rzucić książką daleko przed siebie, tak, by jej zakończenie poszło na dno głębokiego morza. Nie tego się spodziewałam. Nie tak miało być. To mną wstrząsnęło! Moje serce rozpadło się na miliony kawałków, które nie wiem, jak pozbierać. Po prostu nie wiem... A w uszach wciąż słyszę tę melodię. Melodię kizomby, która porwała w swe objęcia bohaterów. Melodię, którą wygrywa każde z naszych serc, melodię życia.
W rytmie passady to najpiękniejsza książka jaką ostatnio przeczytałam. Autorka porwała mnie w szalony wir tańca, uczuć i emocji. Nie da się krótko napisać, co czułam w trakcie jej lektury. Powiem jednak, że po jej skończeniu nadal nie mogę dojść do siebie. Czuję, jak żołądek robi fikołka, ręce zaczynają drżeć a w oczach znów pojawiają się słone łzy. Polecam, polecam całym sercem każdemu. Tę książkę trzeba przeżyć i poczuć jej passadę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Drodzy Czytelnicy!
Jest mi niezmiernie miło, że trafiliście na mojego bloga. Będzie mi jeszcze milej jeśli pozostawicie po sobie ślad w postaci komentarza. Dzięki temu wiem, co Wam się podoba i jaka jest Wasza opinia na dany temat. Pozostaw po sobie ślad, a na pewno Cię odwiedzę!
Pozdrawiam,
Daria