Na fanpage bloga trwa pierwszy konkurs, w którym do wygrania jest egzemplarz książki Jak powietrze - Agaty Czykierda-Grabowskiej. Aby wziąć w nim udział, należy pod postem konkursowym (link TUTAJ) przedstawić mi swoje ulubione miejsce do czytania. Można opisać słowami, wkleić zdjęcie, narysować, stworzyć filmik - forma dowolna!
Jako ambasadorka książki, mam dla Was jednak więcej niespodzianek. Dziś ogłaszam konkurs numer 2!
Tutaj również do wygrania egzemplarz tej wspaniałej powieści!
Oliwię i Dominika połączył przypadek. Kilka sekund różnicy i nigdy by na siebie nie trafili. Ich życie nie obróciłoby się nagle o 180 stopni! Spotkały ich różne sytuacje, zabawne, wzruszające, przepełnione emocjami oraz uśmiechem.
Zadanie konkursowe:
Podziel się ze mną swoją historią. Może być zabawna, wzruszająca, wyciskająca łzy, albo wywołująca szczery uśmiech! Ważne jest to, żeby w konsekwencji miała wpływ, na to, co w Waszym życiu działo się później. Wystarczy kilka zdań, nie wymagam esejów ;)
Regulamin konkursu:
- Organizatorem konkursu jest autorka bloga Kraina Książką Zwana
- Sponsorem nagrody jest wydawnictwo OMGBooks, które jest odpowiedzialne za wysyłkę książek do zwycięzców
- Czas trwania konkursu: od 17.07.2016 do 21.07.2016 roku do godziny 23.59, późniejsze zgłoszenia nie będą brane pod uwagę
- Wyniki zostaną ogłoszone do 3 dni od zakończenia konkursu
- Zwycięzca ma 3 dni na przekazanie mi danych do wysyłki na maila krainaksiazkazwana@gmail.com bądź w wiadomości prywatnej na fanpage
- Udział w konkursie może wziąć każdy, kto posiada adres korespondencyjny w Polsce
- Nie odpowiadam za wysyłkę nagród. Książki przesyła wydawnictwo w ciągu 30 dni od przekazania danych adresowych
- Proszę o niestosowanie plagiatów
- Osoby zgłaszające się anonimowo proszone są o podpisanie się
- Zgłoszenia pod postem konkursowym jednoznaczne są z akceptacją powyższego regulaminu
Miło mi będzie, jeśli udostępnicie informację o konkursie (baner powyżej!), polubicie mój fanpage i zostaniecie obserwatorami bloga, jednak nie jest to warunek konieczny. Nie wymagam podawania adresów mailowych. Zwycięzca ma obowiązek osobiście się ze mną skontaktować.
Kochani, zawalczcie, naprawdę jest o co! :) I przypominam, premiera już 20 lipca!
Powodzenia!
Monika Stanisławka
OdpowiedzUsuńJakiś czas temu w 2014 roku pomiędzy moim mężem a mną doszło do bardzo poważnego konfliktu.Nie mogliśmy wtedy dojść do porozumienia i wtedy też mąż pierwszy raz podniósł na mnie rękę(był wtedy pod wpływem alkoholu bo był u niego kolega).Wtedy zabrałam syna i odeszłam.Rok byliśmy osobno i w tym czasie postanowiliśmy się też definitywnie rozstać.W czasie tego roku odbyły się trzy rozprawy sądowe na których twierdziliśmy,że nie chcemy już być razem a raczej każde było uparte i żadne pierwsze nie chciało porozmawiać i dojść do zgody.Dopiero na ostatniej rozprawie kiedy miał nastąpić definytywny koniec naszego związku stwierdziliśmy,że jednak chcemy dać sobie jeszcze szansę.Wtedy po raz pierwszy porozmawialiśmy poważnie i bez kłótni.I od tamtego czasu jesteśmy razem.Wiadomo,że są lepsze i gorsze dni jak w każdym związku.Jednak wiemy też,że teraz tworzymy jeden front,wspólnie podejmujemy decyzje,wspieramy się wzajemnie a ci najważniejsze rozmawiamy ze sobą.
Walczcie, bo warto! :)
OdpowiedzUsuńZgłaszam się;)
OdpowiedzUsuńObserwuję jako Patrycja Fornal
Udostępniam jako Patrycja Fornal
Odpowiedz;
To miała być zwykła przejażdżka z kolezankami. Wydarzyło się jednak coś bardzo zabawnego.
Pojechalyśmy sobie z koleżankmi na rolki, korzystając z pięknej słonecznej pogody, dużo rozmawialyśmy i śpiewałysmy swoje ulubione piosenki.Postanowilyśmy skrócić sobie trasę, jadąc stara zapomniana droga, To nic, że o tym miejscu krążyły dziwne historie, śmialyśmy się z tego. Popołudnie zlecialo nam fajnie i przyjemnie, więc Postanowilyśmy sobie odpocząć na trwace, usiadlysmy zmęczone i gadalyany o swoich sprawach. W końcu postanowilyamy ruszyć w dalszą drogę.
Wstałam z pięknie pachnącej trawy i usłyszałam śmiech koleżanek, nie wiedziałam o co chodzi:D więc zapytałam z czego tak się śmieją, a jedna z Koleżanek pokazując palcem na mój tyłek powiedziała:
- siadlas na gowienku:D
Ja popatrzylam się do tyłu na swoje spodnie, a one całe były w kupie, hahaha:D
No coz... ta przygoda skończyła się tak, że szybko musiałam pojechać do domu się przebrać, licząc na to że nikt mnie po drodze nie Zauważy :D
Zgłaszam się :)
OdpowiedzUsuńObserwuję jako: Megami R.
Lubię jako: Magdalena Robert
e-mail: magdalena.robert@o2.pl
Podzielę się jednym ze wspomnień z dzieciństwa. Otóż dla mnie, najpiękniejsze wspomnienia nieodzownie wiążą się z wakacjami nad Bałtykiem. Kilkanaście lat temu jeździłam tam z rodzicami i siostrą, wspólnie szukaliśmy (z powodzeniem) bursztynów oraz muszelek o niepowtarzalnych kolorach i kształtach. Czasami udawało mi się też wyłowić meduzy, które przez chwilę podziwiałam w wiaderku z wodą. Po napatrzeniu się, wypuszczałam je z powrotem do morza.
Wciąż pamiętam gorący piasek pod stopami (czasem niestety trzeszczący między zębami), wiatr we włosach, promienie słoneczne na skórze oraz rozjaśnione słońcem pasma włosów (gdy byłam mała, miałam bielusieńkie!) :) Do tego szum fal i podziwianie mknących po niebie skłębionych chmur.
Jednakże najbardziej utkwiło mi w pamięci "szukanie skarbów". Swoją plastikową łopatką byłam w stanie przekopać się przez pół plaży, byle znaleźć coś interesującego (niekoniecznie wartościowego), np. muszelki, błyszczące kamyczki. Nie zapomnę, jak znalazłam złotą obrączkę (to tata zsunął ją z palca i gdy nie patrzyłam, zakopał przy naszym ręczniku, gdzie się wylegiwaliśmy). Jakież było wtedy moje szczęście! Później tata wytłumaczył mi, że to jego zguba i bardzo się cieszy, że pomogłam mu odnaleźć jego skarb. Zapewnił też, że ma dziwne przeczucie, iż jutro znajdę na plaży jeszcze coś lepszego. I tak się stało! Nazajutrz znów pełna werwy przedzierałam się przez "pustynne piaski" i znalazłam piękny pierścionek z różowym oczkiem, który idealnie pasował na moje palce. Nie rozstawałam się z nim przez wiele miesięcy, dopóki nie zrobił się dla mnie za mały. Tamtego dnia nie zauważyłam, że podobne można było wygrać w automatach na molo... :) Jak tu nie kochać takiego ojca? ;)
Każdego roku staram się wracać nad polskie morze, które wciąż jest dla mnie magiczne i na zawsze takim pozostanie. Pewnie w przyszłości będę zabierać tam własne dzieci i wspólnie zorganizujemy poszukiwania skarbów! :)
Powodzenia!
OdpowiedzUsuńObserwuję jako: werka777
OdpowiedzUsuńNie będę kłamać, że napisałam tę historię teraz. Bo i po co? Stworzyłam ją będąc nastolatką, dokładnie dziesięć lat temu po śmierci mojego dziadka. Dawno do niej nie wracałam, ale co mi tam. Ma być coś, co zmieniło moje życie? Mogą być łzy? No to proszę, ujawniam kawałek swojego serca tamtych czasów, kiedy nie miałam jeszcze bloga, męża i dziecka. Kiedy nagle, pewnego dnia zatrzymał się mój świat.
Każde rozstanie to kolejna rysa na sercu. Rany, z którymi da się żyć. Co jednak wtedy, gdy cały miecz przeniknie nasze wnętrze? Śmierć bliskiej osoby jest jak najgorsza piekielna męka. Cierpienie wbija do głowy ogromne, cierniowe kolce i zrywając odłam naszej duszy, zabiera nam cząstkę prawdziwego siebie.
Ten dzień utkwił mi w pamięci tak mocno, że nie potrafię go wymazać. Nie chcę pamiętać ani jednej sekundy, lecz czarne chmury tych chwil stale przy słaniają mi obraz normalnego dotąd życia. Przerażający dźwięk telefonu rozpoczął kolejny poranek. Pół przytomna zerwałam się z łóżka i pobiegłam odebrać. Nim podniosłam słuchawkę poczułam uścisk w gardle. Takie uczucie tkwiło we mnie i powtarzało się każdego dnia od czasu, kiedy dowiedziałam się o nieuleczalnej chorobie mojego dziadka. Tym razem byłam prawie przekonana, że zostanie przekazana mi niechciana wiadomość. Prorok? Taką nazwą nie można mnie określać, ale wtedy nie pomyliłam się. Słyszałam tylko niektóre końcówki wypowiedzianych wyrazów. Były niewyraźne, pomimo że panowała taka przerażająca cisza. Najgorsze do mnie dotarło: nie żyje! Upadłam i poczułam się próżnią. Taka bezsilna, taka bezradna byłam po prostu niczym. Po co żyć i cierpieć? Dlaczego musimy zostawić wszystko i iść dalej? Wtedy jeszcze nie wiedziałam. Tego dnia miałam marzenie, by podążyć za dziadkiem i zapomnieć o całym ziemskim świecie. Wpatrzona w martwy punkt szukałam pocieszenia. Dlaczego Bóg tak nas rani?! To było moje motto tamtych chwil. Jak w kinie miałam przed sobą poprzednie parę dni. Obraz leżącego chorego, jego cierpiące, a zarazem pełne troski oczy i drżące, ciepłe dłonie, które tak często wyciągał w moją stronę. A ja z sztucznym uśmiechem rozmawiałam z nim, dławiąc w sobie wszystkie prawdziwe uczucia. Rola aktora jest trudna. W filmach wy stępuj ą tylko nieliczni. Ja musiałam grać na co dzień. Udawałam, że wszystko będzie dobrze. Fałszowałam całe prawdziwe życie, łżąc dziadkowi prosto w jego tryskającą miłością twarz. Koniec nadszedł bardzo szybko. Tyle jeszcze chciałam mu opowiedzieć, przeprosić za wszystkie przykrości, podzielić się z nim nowościami. Bóg zabrał mi nieodwracalnie tak ważną dla mnie osobę: wzorzec życia i zarazem skromnego, prostego przyjaciela. Pustka wypełniała całe moje ciało. Tak jakby dusza uciekła, nie chcąc cierpieć. I tak upłynął cały dzień, nie wspominając o tym, że słowa moich rodziców w ogóle do mnie nie docierały. Płacząc, zadawałam tylko jedno pytanie: dlaczego? Słysząc stale, że Bóg tak chciał, uznałam Go za wroga. Nie mógł mi przecież tego zrobić. Nigdy nie przypuszczałam, że spotkają mnie chwile, w których mogę zwątpić w to, co dotychczas kierowało moim życiem. Nadszedł dzień pogrzebu. Tak bardzo się bałam. Przerażał mnie widok bezwładnego ciała, które jeszcze niedawno potrafiło normalnie się poruszać. Postać dziadka była mi bliska, a wyglądała jakoś tak obco. Gniewnie powtarzałam słowa modlitwy. Msza i ceremonia tylko potęgowały ból. Kiedy kazano mi ostatecznie pożegnać się z dziadkiem, pragnęłam umrzeć. Tysiące gołębi wypuszczonych z klatek przypominały wolne, cieszące się duszyczki. Kierowały się w stronę nieba. Podążały tą drogą, którą wtedy pewnie szedł mój dziadek, tak, jakby chciały wskazać mu właściwy kierunek. Podniosłam głowę, widząc promienie słońca na tle całej czerni, poczułam się troszkę lepiej. Potem jeszcze długo stałam nad wielkim dołem i płakałam, płakałam, płakałam...
... Osłabiona emocjami położyłam się spać. Niespokojna i tajemnicza noc pochłonęła mnie w całości... Pośród pustki i szarości zobaczyłam znajomą mi postać. Dziadek! Tak, to był on! Z uśmiechem na twarzy i z politowaniem powiedział mi pamiętne słowa. Jedno zdanie zmieniło tak wiele. Usłyszałam z jego ust, że mamy nie płakać, bo jemu jest dobrze. Obudziłam się i leżałam pośród ciemności mojego pokoju. Uklękłam i wyciągnęłam do Boga rękę. Przeprosiłam i pragnęłam zgody. Zrozumiałam, chociaż trochę późno, że tak musiało być. Wiem, że łatwo komuś ufać, ale tylko wtedy, gdy życie jest piękne i wielobarwne. Kiedy przychodzi czas próby, bólu i cierpienia, często schodzimy z właściwej drogi, ślepo mijając drogowskazy. Chociaż wiem, że nasza wyobraźnia ukazuje nam czasami to, co chcielibyśmy zobaczyć, jednak wiem, że dziadek przekazał mi prawdziwą informację. To nieważne, czy ktoś uwierzy w moje słowa. Istotne to, że jestem przekonana, iż tak bliska mojemu sercu osoba odnalazła już swój sens i cel istnienia.
UsuńTeraz wiem, czym tak naprawdę jest człowiek. Nieważne to, ile materialnych dóbr zgromadzi na tym świecie. Tak bogaty, jak i biedy będą musieli opuścić progi tego świata. Nasze ziemskie życie to tylko krótki etap, bo czymże jest sześćdziesiąt czy siedemdziesiąt lat pośród całej wieczności? Gdzieś w innej rzeczywistości, której nie dostrzegamy na co dzień, mamy przygotowany swój własny dom. Pamiętajmy też, że słowa księdza Twardowskiego "Spieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą" to nie tylko ładnie brzmiąca myśl. To jeden z życiowych drogowskazów, na których nie można ślepo spoglądać. I tak, jak dziadek uczył mnie za życia, tak przekazał mi ostatnią lekcję swoją śmiercią.
Przepraszam za ten "elaborat" :) Wiem, jak męczące bywają takie długie teksty. Ale nie wiedziałam, jak to skrócić i wyszło jak wyszło. Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńPod blokiem stał zapłakany chłopiec,załamany i samotny. Podeszłam do niego, porozmawiałam i pomogłam rozwiązać jego mały-wielki problem. To była tak błaha sprawa, że nie pamiętam już co spowodowało u niego tyle smmutku. Zrozumiałam jednak, że małe problemy dla dorosłych, to wielkie dla dzieci i w tym momencie postanowiłam zostać pedagogiem. :) Ten mały, zapłakany chłopiec zmienił moje życie i dlatego teraz nie jestem lekarzem, ale leczę dziecięce marzenia.
OdpowiedzUsuńPowodzenia! :)
OdpowiedzUsuńŁukasz Migdalski e-mail: lukaszmigdalski1998@gmail.com
OdpowiedzUsuńKilka lat temu ja i moja starsza kuzynka wybraliśmy się na spacer do pobliskiego lasu. Była piękna pogoda i właśnie trwały wakacje. Uwielbialiśmy takie wycieczki, świeże powietrze, promienie słońca na twarzy... Idąc przez las usłyszeliśmy odgłosy psa. Bez zastanowienia postanowiliśmy to sprawdzić i udaliśmy się za dźwiękiem. Okazało się, że ktoś przywiązał małego psa do drzewa. Zdecydowaliśmy zabrać go ze sobą. Przez lata moja rodzina opiekowała się Puszkiem. A on się nam odwdzięczył w niezwykły sposób. Pewnego dnia moja mała siostra udała się późnym wieczorem do sąsiadów. Niestety okazało się, że wokół posesji biega bezpański, niebezpieczny i agresywny pies, który zaatakował moją siostrzyczkę. Nawet nie chce myśleć, bo by się stało, gdyby nie Puszek... Pies pobiegł za nią i gdy obce zwierzę ją zaatakowało, Puszek stanął w jej obronie. Hałasy zwróciły uwagę sąsiadów, którzy szybko zainterweniowali. Do dziś cieszę się, że zabraliśmy psa z lasu. Na zawsze pozostanie w moich oczach bohaterem.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
UsuńZgłaszam się!
OdpowiedzUsuńObserwuję jako: stylelightz
e-mail: stylelightz@gmail.com
W końcu naszedł dzień mojego wyjazdu z domu. Nie mam tu na myśli okresu czasu, na który czekałabym z niecierpliwością. Wręcz przeciwnie. Nienawidziłam tego, że musiałam opuścić swój pokój. Szpital to ostatnie miejsce, gdzie chciałam spędzić najbliższe dni. Podczas gdy moi przyjaciele cieszyli się odbieraniem świadectw i upragnionymi wakacjami, ja miałam leżeć 'przykuta' do szpitalnego łóżka.
Byłam zła na swojego lekarza, że zadecydował o drugiej operacji.
Byłam zła na Boga, że znowu sprawił, bym musiała przechodzić przez to samo.
Ale przede wszystkim byłam wściekła na siebie, że sama się na to zgodziłam. Gdybym tylko nie wyraziła zgody, mogłabym mieć normalne wakacje, które spędziłabym tak, jak by mi się to żywnie podobało. Rodzice pewnie próbowaliby mnie przekonać, że jestem nieracjonalna, ale w ostateczności nic nie mogliby zrobić. W końcu skończyłam 17 lat i nie mogli już sami o mnie decydować. Nie składając podpisu na papierach, operacja by się po prostu nie odbyła.
Myślałam, że gorzej być nie może, a ten zabieg to szczyt wszystkiego. A jednak..
Tuż przed wyjściem z domu postanowiłam jeszcze skorzystać z toalety. Teraz wyobraźcie sobie, że dostajecie wtedy okres. Niezbyt komfortowe mieć świadomość, że od jutrzejszego dnia nawet nie będziecie mogły wstać do toalety, prawda?
Organizacja szpitala była wręcz można by rzec komiczna. Pół dnia spędziliśmy na przyjęciu i podpisywaniu stosów dokumentów. Potem nikt nie interesował się czy pacjenci wiedzą jak trafić na swój oddział. Niemałym zdziwieniem było dla nas, gdy okazało się, że nawet nie ma dla mnie łóżka. Kilka najbliższych godzin musiałam czekać na korytarzu, aż zwolni się miejsce. Zdawało się, że trwało to wieki, kiedy w końcu dziewczyna opuściła salę.
Poprosiłam rodziców, by jechali do domu i zostawili mnie samą. Jedyne o czym marzyłam w tamtej chwili, to wziąć się za zabraną przez siebie książkę i przestać myśleć o otaczającej mnie rzeczywistości. Tak dotrwałam do końca pierwszego dnia.
Noc nie przyniosła jednak ukojenia, ze względu na płaczące małe dziecko na przeciw mnie. Założyłam słuchawki, co choć trochę pomogło mi zagłuszyć ten dźwięk.
Drugi dzień miał być dniem operacji. Tata musiał jechać do pracy i najbliższe kilka dni miał spędzić poza domem. Nie winiłam go za to. Dlatego też wczesnym rankiem przyjechała do mnie tylko mama. 'Na stół' miałam iść druga.
Gdy mama zapytała mnie czy się boję, zaczęłam się śmiać. Nie bałam się. Chciałam po prostu, by to się w końcu skończyło. By w końcu telefon pielęgniarek zadzwonił i zaczęli mnie operować. Czym tam trafię, tym szybciej wrócę do zdrowia - tak sobie myślałam. W niedługim czasie mnie zabrali.
Obudziłam się na sali pooperacyjnej. Kilka osób stało nade mną i mówiło coś, czego nie rozumiałam. Potem odeszli, zostawiając mnie samą. Chwilę zajęło mi zorientowanie się gdzie jestem. Po chwili zauważyłam na ścianie zegar. Mrużyłam oczy, by dojrzeć godzinę, co nie było lada wyzwaniem. W końcu sobie odpuściłam, bo widziałam tylko zamazane plamy.
Na sali było nas kilka osób. Dzieci sporo ode mnie młodsze, w wieku 5-12 lat przywozili i odsyłali z powrotem. Podczas gdy ich zabierano na oddziały, ja wciąż leżałam. W końcu podjęłam kolejną próbę sprawdzenia czasu, co skończyło się sukcesem.
Cztery godziny.
Zabrali mi z życia cztery długie godziny, z których nic nie pamiętam - powtarzałam w myślach. I wtedy obok pojawił się on..
Chłopiec, na oko lat osiem. Wychudzony. Bardzo.
UsuńCiche wołania opuszczały jego usta. Nie zwijał się z bólu, nie krzyczał, ani nie płakał. Po prostu wołał. Ale nikt go nie słuchał. Chciał do mamy.
Przekręciłam głowę w jego stronę, wciąż lekko otumaniona. Patrzyłam na niego jak na ósmy cud świata. W międzyczasie podsłuchałam rozmowę pielęgniarek.
Śmiertelnie chory na białaczkę.
Po przeszczepie szpiku.
Te słowa uderzyły we mnie bardziej niż mogłabym przypuszczać. Czułam się, jakby ktoś wjechał we mnie ciężarówką. Moje serce rozpadło się w chwili na milion kawałeczków, choć nie sądziłam, że wtedy w ogóle jeszcze je miałam.
Sama nie wiem kiedy łzy zaczęły spływać po moich policzkach. Z bólem patrzyłam, jak zaciskał rączki na prześcieradle, coraz to mocniej wołając swoją mamę.
Z moich ust nie wydobywał się szloch. Moje ciało nie trzęsło się z przerażenia, choć w tamtym momencie z całą pewnością je odczuwałam. Zastanawiając się jak potoczy się dalej jego życie i co się z nim stanie.
Po moich policzkach spływały pojedyncze łzy. Chciałam krzyczeć na pielęgniarki, że nie przejmują się jego losem, tylko plotkują na boku, ale nie potrafiłam wydobyć z siebie żadnego słowa. Zabrali mnie zanim zdążyłam się dowiedzieć o nim czegoś więcej. Za blokiem czekała na mnie zapłakana mama.
Długo o tym myślałam. Czuję, że to Bóg mi go zesłał, bym w końcu przejrzała na oczy. Narzekałam na swój los, choć tak naprawdę nie miałam na co. Za 3 miesiące wrócę do pełnej sprawności, a po operacji nie będzie śladu prócz lekkich blizn. A on? Co się z nim stanie? Czy będzie miał tyle szczęścia co ja?
Myślę o nim codziennie. Jak miał na imię, czy ma rodzeństwo, jakie jest jego hobby..
To moja osobista tragedia, która otworzyła mi oczy na świat. A Wam? Czy potrzeba Wam podobnych przeżyć, byście dostrzegli problemy innych?
Przypadkiem trafiłam na Niego, tak, jak przypadkiem trafiłam na tego bloga. Ale czy los tego nie ułożył? Czyż nie wszystko jest po coś i niesie za sobą konkretny cel?
W moim przypadku tak było, i wierzę, że tutaj też znalazłam się z jakiejś przyczyny.
Piszę to z łóżka, w międzyczasie robiąc przerwy na ćwiczenia, które zalecił mi lekarz. Zaraz wybieram się na rehabilitację. Już nie czuję żalu, a jedynie radość. Tamtego dnia zrozumiałam, że jestem większą szczęściarą niż sądziłam.
Dziękuję Ci, Boże. Zawdzięczam Ci wszystko. Dziękuję.
Cios za ciosem ...odbieral mi tlen...
OdpowiedzUsuńMama...Bóg zabrał ją dzien przed dniem matki
Tatę..rok i trzy miesiace później...
20- letniego brata...za nimi...
Nie bylo sensu życia...ale ...
Trzymalam sie.Staralam sie byc silna...
Mam jeszcze dla kogo żyć..
Mam sliczna córkę ktora codziennie powtarza mi ze mnie kocha...
Mam męża który mnie wspiera.
Moje zycie sie zmienilo.
Teraz mam rodzine..i...
Trzy anioły czuwajace bad nami...
OdpowiedzUsuńOpowiem Wam pewną historię. Nie będę wchodzić w szczegóły, bo nie o to chodzi. Nie moge również zbyt wiele powiedziec o tej dziewczynie, bo jej chyba juz nie ma. Tak samo pozostanie dla Was niewiadomą, czy ta mała opowieśc wydarzyla się naprawdę czy jest jedynie wymysłem mojej wyobraźni. Mam tylko nadzieję, że pozwoli to Wam spojrzeć na życie z trochę innej strony i docenić jego wartośc, jak i silę miłości.
„Po prostu bądź.”
Te słowa już na zawsze pozostały w mojej pamięci.
W naszej rodzinie nigdy się nie przelewało. Zdarzało się, że z trudem dociągnęliśmy z jednego końca miesiąca na drugi. Jednak nigdy nie narzekaliśmy, przynajmniej nie tak, by życie stało się nieznośne i wypełnione biadoleniem i marudzeniem, rodzice już się o to postarali. Wpoili nam, że życie nie polega na tym, by mieć wygodne mieszkanie, pracę i pieniądze, choć dobrze by było. Ale to ma być tylko dodatek, ponieważ najważniejsze jest, by móc się całym tym dorobkiem z kimś dzielić.
Samotność nie jest przyjemna.
Moja babcia umarła kiedy miałam dwanaście lat. Leżała osłabiona w szpitalu, a my usadowiliśmy się wokół niej niczym żelazna kotara, jakbyśmy nie chcieli przepuścić śmierci. Chwilę sobie porozmawialiśmy, pożartowaliśmy, mimo to przyszedł czas odjazdu. Jutro szkoła, powiedziała mama i ruszyliśmy do wyjścia. Dziadek został z babcią, chyba już wtedy cos przeczuwali. Pamiętam jeszcze, że gdy po raz ostatni zerkałam w tamtą stronę, dziadek spytał się, czy babcia czegoś potrzebuje.
Zostań ze mną, odpowiedziała.
Nie chciała być sama, to ją przerażało. W pamięci wyryło mi się również, jak mocno ściskała jego dłoń. Był to piękny obraz, naprawdę.
Moja mama prawdopodobnie odziedziczyła wczesną śmierć po babci, jeśli oczywiście można tak powiedzieć. Miałam szesnaście lat, trochę trudny okres, ale cóż, zdarza się.
Ponownie szpital.
To był dla mnie trudny czas, stale się z kimś kłóciłam, pyskowałam, wagarowałam. Padło wiele nieprzyjemnych słów. Przeszłości jednak nie zmienię. Znów siedziałam przy łóżku, jakbym chciała zatrzymać śmierć, mimo że wiedziałam, że jest to nieuniknione. Nie będę pisać, co czułam i robiłam, bo to chyba oczywiste, tak mi się przynajmniej zdaje.
Wiem, że mama bała się śmierci, nieraz słyszałam jej płacze nocami, widziałam smutek oraz strach w oczach, choć starała się to ukryć. Pozostała jednak silna do samego końca. Uśmiechała się, rzucała żartami, krzyczała. Do dziś pozostanie dla mnie obrazem kobiety niezwyciężonej.
Chciałam zostać z nią do ostatniej minuty, ale znów mi się nie udało. Czułam się, jakbym wróciła do przeszłości, kiedy wychodziłam i widziałam tatę trzymającego mamę za rękę. Trzeba wiedzieć, że mama cholernie cierpiała, leki już nie pomagały.
Czy mogę coś dla ciebie zrobić, kochanie, spytał.
Po prostu bądź.
Tyle i aż tyle. Po prostu bądź.
Nie proszę cię o wiele, jedynie o twą obecność, kiedy moje ciało odmówi mi posłuszeństwa, kiedy czuję, jakby moje ciało rozrywało się na miliony małych kawałeczków, a życie właśnie przelewa się między moim palcami. Bądź, gdy wiesz, że wszystko powoli zmierza już do końca. Bądź, kiedy moje piękno, które tak chwaliłeś, niknie na twoich oczach i gdy widzisz, jak powoli opadają moje siły, jak gaśnie moje życie. Bądź, pomimo tego że boli cię, kiedy na mnie patrzysz i cierpisz równie mocno jak ja. Bądż, mimo że będzie ci o wiele ciężej niż mi, bądż do momentu kiedy twój ból stanie się nie do wytrzymania i nie będziesz mógł go już z nikim dzielić...tak, w tych ostatnich wspólnych chwilach bądź przy mnie, tylko tego pragnę, po prostu bądź.
Ja chce się podzielić pewną historią, która, choć wydarzyła się bardzo dawno, miała wpływ na moje późniejsze życie. Jako dziecko zawsze spędzałam wakacje na wsi u dziadków. Lubiłam to bardzo i niezwykle cieszyłam się na myśl spędzenia 2 miesięcy z dziadkami. Lubiłam im pomagać i czuć się potrzebna. Wstawałam wcześnie z babcią i razem wypuszczałyśmy kury i kaczki, dawałyśmy im jeść, a potem sama już karmiłam koty i psy oraz pilnowałam, żeby w ciągu dnia miały wodę do picia. Lubiłam z babcią chodzić w pole, po marchewkę, ogórki, pomidory czy ziemniaki do obiadu. Zawsze zabierałam ze sobą małe wiaderko, do którego babcia wkłada mi kilka sztuk warzyw, po to bym sama też mogła coś ponieść. Lubiłam przyglądać się, jak babcia gotowała pyszne, wiejskie obiady, bo dzięki temu okrywała przede mną sekrety gotowania. Wspólne pieczenia ciasta czy wiejskiego chleba razem z babcią dawało mi dużo radości. Lubiłam wieszać pranie na ogrodzie, chodzić z nią na zakupy do pobliskiego sklepu czy słuchać opowiadanych przez nią historii o wojnie. Raz w roku, podczas wakacji robiłyśmy w trójkę (ja, babcia i dziadek) porządek na strychu. To było wielkie sprzątanie. Podobało mi się to, bo choć byłam cała brudna od kurzu, to zawsze znajdywałam jakieś ciekawe, stare rzeczy. Dla mnie, małej dziewczynki, to były prawdziwe skarby. Jednak z tych wszystkich rzeczy, których nauczyłam się i robiłam podczas wakacji, najbardziej lubiłam z babcią plewić w ogródku i pielęgnować rośliny i kwiaty. To babcia nauczyła mnie dbania o kwiaty, nauczyła jak je rozróżniać i przesadzać. Babcia kochała swój mały ogródek. A ja kochałam babcię i dzięki niej pokochałam też pracę w ogródku. Miałam 16 lat i rodzice jak zwykle zawieźli mnie na wieś na wakacje. Te wakacje jednak były szczególne. Dla mnie i mojej babci. Na początku wakacji Sołtys postanowił zorganizować konkurs na najbardziej zadbany i wypielęgnowany ogródek. Moja kochana babcia postanowiła wziąć udział w tym konkursie. Chciała go wygrać. Odkąd sięgam pamięcią, jej ogródek zawsze był zadbany i wypielęgnowany, ale z powodu tego konkursu ogródek babci przeszedł niesamowitą metamorfozę. Babcia od rana do wieczora siedziała w ogródku, doglądając każdą roślinę, każdego kwiatka, każdą gałązkę. Oczywiście pomagałam babci, najbardziej jak mogłam i dopingowałam. Dziadek też. Naprawił wreszcie ogrodzenie i pomalował mały płotek. Pierwszy raz w życiu widziałam, żeby mojej babci na czymś tak bardzo zależało. Ona była niezwykle zdeterminowana wygrać ten konkurs. I go wygrała. Nigdy nie zapomnę wyrazu jej twarzy, kiedy Sołtys podczas festynu zorganizowanego na zakończenie wakacji wyczytał jej nazwisko, jako zwyciężczyni konkursu. To nie był wyraz zdziwienia czy zaskoczenia. To był wyraz radości i szczęścia. Wiedząc uśmiech od ucha i błysk w oku, miałam wrażenie, jakby babcia wygrała, co najmniej kilka milionów w totolotka, a nie konkurs na najbardziej zadbany ogródek. Babcia radośnie wstała, odebrała nagrodę (weekend w hotelu dla dwóch osób) i wygłosiła, krótkie podziękowania. To było niezwykle wzruszające, kiedy stojąc tam, dziękowała dziadkowi i mnie. Dziękowała, za to, że przy niej jesteśmy, za naszą nieocenioną pomoc i wielkie zaangażowanie, za naszą nieprzerwaną wiarę w jej zwycięstwo, bezgraniczną cierpliwość i bezwarunkową miłość. Na koniec dodała, że bez nas, by tego wszystkiego nie osiągnęła. Byłam taka dumna z babci. Dziadek też.
OdpowiedzUsuńBardzo często wracam myślami do tego wspomnienia. Z trzech powodów. Po pierwsze babcia mi udowodniła, że nigdy, ale to nigdy nie należy wątpić w spełnienie marzeń. Każdy człowiek ma marzenia, nieważne czy ma lat dziesięć, trzydzieści, czy siedemdziesiąt. Każde marzenie ma taką samą wartość i każde z tych marzeń może się spełnić. Trzeba tylko głęboko uwierzyć w jego spełnienie, a ono się urzeczywistni. Po drugie, jestem babci niezwykle wdzięczna wszystko, czego mnie w życiu nauczyła. Miłości do wsi, szacunku do każdej pracy, pomagania innym i cieszenia się z każdej, nawet najmniejszej rzeczy. Im byłam starsza, tym więcej wynosiłam ze spotkań z babcią, i tym bardziej uświadamiałam sobie, że jest ona prawdziwym skarbem. To dzięki niej każde wakacje na wsi były dla mnie niezwykle spędzonym czasem. Chciałabym kiedyś, być dla swoich wnuków taką babcią, jaką ona była dla mnie. Po trzecie, to było jedno z ostatnich wspomnień, jakie mam z babcią. Kilka miesięcy później poważnie zachorowała i niestety nie dożyła kolejnych wakacji. Dom bez niej stał się taki pusty, obcy, choć czułam, że duchem jest ze mną i dziadkiem, kiedy znów przyjechałam na wakacje. Do dziś pielęgnuję, wspomnienia o niej i pamiętam o wszystkim, czego mnie nauczyła. To była niezwykła kobieta.
UsuńDla kogoś to tylko wakacje na wsi u dziadków. Dla mnie dziadkowie to byli moim drudzy rodzice, którzy przez 2 miesiące wakacje mnie wychowywali, wpajali i uczyli nowych rzeczy. Na swój sposób zostałam przez nich ukształtowana. To, kim jestem teraz, w dużej części zawdzięczam im i ich miłości, którą okazywali mi na każdym kroku.
Obserwuję jako Agnes C.
Lubię FB jako Agnieszka Monika
Udostępniłam: https://plus.google.com/109469830887620317034/posts/B2EnFZzAvP4
Pozdrawiam :)
„Uwielbiam niedziele” – myślałam wpatrując się w leniwie płynące na lazurowym niebie białe chmurki. Było gorące letnie popołudnie, a ja leżałam na trawniku, co chwila odrywając się od „Pożegnania z Afryką”, aby rozejrzeć się jak pięknie jest u mnie w domu na wsi. Z ziemi wyskoczyło mnóstwo stokrotek, które uśmiechały się do mnie radośnie, zwracając swe główki ku słońcu. Różne myśli przychodziły mi do głowy i niczym kadry w filmie przeskakiwały obrazy z dzieciństwa, twarz Mamy, skakanie po kopkach siana z koleżankami i podjadanie czereśni z sadu sąsiada…To były lata! Mimo, że miałam dużo obowiązków i pracy, bo oczywiste było, że muszę pomagać rodzicom, a na wsi zajęć zawsze jest bez liku, to i tak dzieciństwo kojarzy mi się z taką błogością, jaką czuję właśnie teraz, leżąc sobie na kocyku i ciesząc się chwilą.
OdpowiedzUsuń„Mam nadzieję, że też będziesz miał szczęśliwe dzieciństwo, Maleńki” – powiedziałam na głos spoglądając na swój coraz większy brzuch. Byłam już w czwartym miesiącu ciąży i lekarz zapewniał, że niedługo poczuję, jak mój Skarbek pływa sobie beztrosko. Rozmawiałam z nim często, chciałabym aby znał mój głos, czuł miłość. „Może nie znamy się jeszcze zbyt dobrze, ale nie mogę się doczekać, kiedy się spotkamy :)”. Mój cud! Westchnęłam…chciałam wrócić do czytania, ale jakoś nie mogłam się skupić. Mama powtarzała, żebym nacieszyła się ostatnimi miesiącami wolności, bo potem już nie będę miała czasu na odpoczynek, książki i rozmyślania o niebieskich migdałach. Już nie będę się wsłuchiwać w cykanie koników polnych i poranne trele wróbli przy moim oknie, nie będę przypatrywać się chmurom, zastanawiając się, jaki kształt przypominają…całym moim światem stanie się dziecko, a codzienność zabierze mi leniwe niedziele. No cóż, jak zawsze, Mama miała rację, no może tylko co do książek się pomyliła, bo nie potrafię z nich zrezygnować i nawet kosztem swego snu, sięgam po nie każdego dnia.
Ale dlaczego wspominam właśnie tamten letni dzień? Co było w nim takiego wyjątkowego? Dla mnie nastąpiło wówczas trzęsienie ziemi…z odległych krain, do których zawiodły mnie myśli, wyrwał mnie jeden kopniak, tak wyraźny, że już nie miałam wątpliwości, że synek przypomina mi o sobie…nareszcie! Odpowiedział mi, słyszy mnie, rozumie, jesteśmy jednością! Ucieszyłam się tak bardzo, że biegnąć (no dobra, człapiąc ;)) do męża z radosną nowiną sprawiłam, iż sądził, że trafiłam szóstkę w totka. Jeden ruch, odpowiedź na moje czcze gadanie, sprawił, że na zawsze zapamiętałam ten dzień…bo właśnie wtedy poczułam, że jestem już mamą, nie po porodzie, ale wcześniej, gdy rozmowa z dzieckiem przestała być jednostronna :)