Musisz być silna. Musisz być dla niego oparciem, portem normalności w tej chorej rzeczywistości. On cię potrzebuje, potrzebuje twojej magii, twojego ciepła. Może o tym nie mówi, może tego nie okazuje, ale tak właśnie jest.
Tytuł: Kobieta o imieniu Liz
Autor: Krystian Warzocha
Wydawnictwo: Novae Res
Data wydania: czerwiec 2016
ISBN: 978-83-083-097-4
Liczba stron: 328
Są takie książki, które mają w sobie wiele sprzeczności, łączą niesamowicie różne charaktery, mieszają gatunki, tworząc jedną spójną i ciekawą całość. Do tego autor, który zdawałoby się całkowicie nie pasuje do treści. Czy połączenie tych elementów jest możliwe, a książka smaczna jak czekoladowa muffinka?
Krystian Warzocha jest debiutantem na polskim rynku wydawniczym. Chemik, który w życiu próbował już wiele. Osoba pełna skrajności. Artystyczna dusza, pełna potężnej wyobraźni, owinięta w analityczny, ścisły umysł. Najważniejsza dla niego jest rodzina, której oddaje się całkowicie. Szczęśliwy, gdy w zaciszu domowego ogniska może dać się pochłonąć mrocznym wizjom Briana Lumley'a albo analizować setki dowodów z bohaterami stworzonymi przez Jeffreya Deaver'a [źródło].
Głównymi bohaterami są Liz i Alex. Ona to przebojowa tłumaczka z burzą czarnych loków. On silny i odważny strażak. Poznają się przypadkowo, kiedy Alex ratuje ją z tarapatów. Nic nie wskazuje na to, że ich znajomość ma jakiekolwiek szanse na przetrwanie - a jednak. Głównym wątkiem jest znajomość tej dwójki oraz ich kwitnąca miłość. Po przeczytaniu kilku pierwszych stron stwierdziłam, że wiem co będzie dalej. Ona będzie wzdychać do wspomnień o nim, usychać z tęsknoty, aż w końcu trafią na siebie, porwie ich fala dzikiego seksu, zaliczą jakąś małą porażkę, żeby wszystko skończyło się happy endem. Myliłam się. Na szczęście! Nie wierzę, że mężczyzna może być aż tak wrażliwy, żeby napisać tak dobrą powieść kobiecą. Szok! Już po kilku stronach zaczęłam się coraz bardziej wkręcać. Książka pochłonęła mnie całkowicie. Zastanawiacie się, co w niej jest takiego wyjątkowego? Świetnie wykreowani bohaterowie. Są tacy, którzy są prawie idealni, którym kibicujemy z całego serca. Z drugiej strony mamy totalnie złe charaktery, które sami mamy ochotę ubić. Oprócz wspomnianej pary, autor serwuje nam genialne postaci drugoplanowe. Zwariowaną przyjaciółkę Sam, kochanego ojca Chrisa, wspaniałą DeeDee, ale i koszmarnego urzędnika oraz Królową Lodu matkę Alexa.
Akcja toczy się dobrym tempem. Nie brakuje w powieści zaskakujących zwrotów akcji i odpowiedniego napięcia. Krystian Warzocha ma naprawdę dobry styl. Dialogami potrafi niesamowicie bawić. Śmiałam się sama do siebie i nadal wspominając niektóre sytuacje uśmiecham się pod nosem. Pojawiają się jednak momenty grozy, a także wzruszenia. Myślałam, że będę twarda i nie uronię łezki, jednak pod koniec nie udało mi się. Kilka słonych kropli popłynęło po policzku. Jeżeli szykujecie się na poznanie zawodu tłumacza czy strażaka od środka - tego nie dostaniecie. Autor jednak potrafi rozpalić atmosferę kilkoma scenami erotycznymi, które przedstawione są idealnie. Nie jest to również typowa lekka literatura, ponieważ znajdziemy tu rozterki bohaterów, poruszane wątki psychologiczne i traumatyczne. Nie jest to też zwykłe romansidło. To naprawdę dobra książka, a jeśli wziąć pod uwagę, że jest debiutem mężczyzny chemika... Nie mam jej nic do zarzucenia. Może jedno - pominęłabym część wewnętrznych przemyśleń Liz. Poza tym wszystko na plus!
Kobieta o imieniu Liz to debiutancka powieść Krystiana Warzochy, która bawi, wzrusza, porusza emocje, uruchamia kanaliki łzowe i rozpala do czerwoności. To książka, przy której spędzisz miłe chwile, pośmiejesz się i zapłaczesz. Świetni bohaterowie, intryga, tajemnice, zaskakujące zwroty akcji, wielka miłość i cudowne psiaki!
P.S. Tak się czyta w Irlandii
Za egzemplarz recenzencki serdecznie dziękuję wydawnictwu Novae Res
Książka bierze udział w wyzwaniu: Dziecięce poczytania, Czytam ile chcę, Grunt to okładka
Aj, szkoda, że nie autor nie rozpisał się na temat zawodu tłumacza. To by mnie nawet ciekawiło, bo o strażakach wiem aż za dużo. Mam w domu dwóch.
OdpowiedzUsuńNaprawdę? To fascynujące! :) Nie czytasz romansideł, bo poleciłabym Ci "Lasy w płomieniach" ;)
UsuńDlatego tę pozycję warto przeczytać, dostaniesz coś więcej niż to, co masz w domu ;)
Lubię czytać debiuty, a szczególnie te udane ;) Z przyjemnością zatem przeczytałabym tę książkę, no w każdym razie będę ją miała na oku ;) Pozdrowienia!
OdpowiedzUsuńMiej na oku miej, bo warto! ;)
UsuńOkładka mignęła mi już kilkukrotnie. Opis też był niczego sobie, ale dopiero po recenzji z krwi i kości czuję, że chcę poznać twórczość tego debiutanta. :) Dzięki Daria, przyczyniłaś się do wzrostu mojej półki "chcę przeczytać". ;)
OdpowiedzUsuńCiekawe, czy Liz mnie zaskoczy. :)
Pozdrawiam :)
Bardzo się cieszę i bardzo dziękuję za te słowa! Mam nadzieję, że książka Ci się spodoba podobnie jak mi :)
UsuńSpodobała Ci się tak jak i mi;)
OdpowiedzUsuńTak, i bardzo się cieszę, że miałam okazję ją przeczytać :)
UsuńWidzę, że to udany debiut. Nie mówię nie, może przeczytam.
OdpowiedzUsuńZdecydowanie udany. Mnie ujął :)
UsuńUwielbiam to uczucie, kiedy śmieję się sama do siebie podczas czytania lektury. Dobrze, że autor zapewnia właśnie taki humor. Przeczytam z chęcią. Pozdrawiam! :)
OdpowiedzUsuńUśmiałam się nie raz, ale i wzruszyłam;) Polecam!
UsuńWiem, że pewnie jestem uprzedzona, ale powieść kobieca napisana przez mężczyznę? Ale skoro recenzja tak bardzo zachęca, to pewnie się skuszę :)
OdpowiedzUsuń