Chcę spędzać więcej czasu, żyjąc teraźniejszością. Tylko ona istnieje naprawdę.
Tytuł: Jedyny pirat na imprezie
Tytuł oryginału: The Only Pirate at the Party
Autor: Lindsey Stirling
Tłumaczenie: Jerzy Bandel
Wydawnictwo: Feeria Young
Data wydania: 2 czerwca 2016
ISBN: 9788372295651
Liczba stron: 296
Z reguły nie sięgam po biografie. Czasami jakaś trafi w moje ręce, jednak nie wyszukuję ich. Zazwyczaj takie książki napisane są nieprzyjemnym dla mnie językiem i w pewnym momencie czytanie ich przestaje być dla mnie przyjemnością. Kiedy pewnego dnia ujrzałam Jedynego pirata na imprezie, nie mogłam uwierzyć! Lindsey Stirling uwielbiam, albo raczej kocham jej muzykę. Samej bowiem artystki nie znałam i właściwie niewiele o niej wiedziałam. Ot tyle, że jest niesamowita w tym co robi, dzięki czemu zyskała miano najlepszej youtuberki 2015. Przeczytanie tej książki stało się dla mnie koniecznością! Zanim jednak przejdę do opinii na jej temat, zapytam: znacie artystkę? Moje pierwsze spotkanie z nią miało miejsce kilka lat temu, dzięki utworowi Shadows. Jeżeli o Lindsey nie słyszeliście (albo nie słyszeliście samej Lindsey i jej magicznych skrzypiec), polecam najpierw obejrzeć filmik i wsłuchać się w jej muzykę.
Podobało się? Ja się w tym utworze na długi czas zakochałam. Miałam na jego punkcie fioła do tego stopnia, że ustawiłam go jako budzik w telefonie. W tym momencie wiedziałam już, że Lindsey musi być szalenie żywą, zwariowaną, kreatywną i niezwykle utalentowaną osobą.
Przejdźmy do samej książki. Jej treść podzielona jest na trzy części. Pierwsza, opowiada o dzieciństwie i najmłodszych latach. Kolejna dotyczy okresu młodzieńczego, czasów licealnych, pierwszych miłości, związków, przyjaźni. Ten moment prędzej, czy później dosięga każdego. Ostatnia część dotyczy już kariery dziewczyny. Życie w trasie i za kulisami. Jego pozytywy i wynikające problemy. Nigdy nie zdarzyło mi się pochłonąć w tak szybkim tempie biografii! Nigdy! Język jakim posługuje się Lindsey jest prosty i bardzo łatwy w odbiorze. Autorka nie próbuje udawać nawet w książce kogoś, kim nie jest. Pisze tak, jak czuje. Tak, jak jest naprawdę. Spędzając z lekturą kilka godzin i słuchając w tle muzyki Lindsey Stirling miałam wrażenie, jakbym była obok niej. Miałam wrażenie, jakbym słuchała, jak sama opowiada mi historię swojego życia, przygrywając po cichu na skrzypcach. Kiedyś nawet mi się śniło, że poznałam ją naprawdę! To był piękny sen, prawie tak piękny, jak muzyka, którą tworzy.
Po pewnym czasie, trafiłam na jej kolejny utwór. Mocniejszy, bardziej wyrazisty. Utwór, który pokazał mi, że wszystko jest możliwe, a każdy cel, który sobie postawię, może zostać zrealizowany. Mam tutaj na myśli Crystallize.
Właśnie o tym jest ta książka. O spełnianiu marzeń i osiąganiu postawionych sobie celów. Lindsey nie było łatwo. Na swojej drodze trafiała na wiele przeszkód, jednak wiara w siebie, ciężka praca i wytrwałość potrafią zdziałać cuda. Jeśli do tego wszystkiego ma się wsparcie ze strony najbliższych, to sukces gwarantowany. Artystka pokazuje, że do spełniania marzeń nie ma jednej prostej drogi. Nie istnieje łatwy sposób, na przebrnięcie przez życie. Nie ma też skutecznego przepisu na sukces. W życiu nie ma nic za darmo. Aby osiągnąć "coś", należy sobie na to zapracować. Lindsey się to udało, choć sama ma nadzieję, że najpiękniejsze rozdziały jej książki, są jeszcze przed nią.
To, co nie do końca przypadło mi do gustu, to okładka, która zdecydowania mogłaby być ciekawsza oraz szata graficzna wewnątrz książki. Otóż, w środku znajdziemy naprawdę sporą ilość zdjęć z życia prywatnego artystki. Wszystkie są czarno białe, przez co niezbyt wyraźne. Biorąc pod uwagę fakt, jak barwną i wyróżniającą się osobą jest Lindsey, zdjęcia aż się proszą, aby wydać je w kolorze!
Na koniec, chciałabym Wam, moi drodzy zaproponować przesłuchanie jeszcze jednego utworu, który mam nadzieję, przeniesie Was, tak jak mnie do innego świata.
Jedyny pirat na imprezie to książka, którą zdecydowanie polecam wszystkim fanom Lindsey Stirling. Polecam ją również każdemu, kto potrzebuje motywacji, aby uwierzyć, że wszyscy możemy spełniać swoje marzenia - należy w nie uwierzyć i zacząć pracować, aby mogły się spełnić.
Książkę miałam możliwość przeczytać, dzięki akcji Book Tour organizowanej przez dziewczyny z bloga Bluszczowe recenzje oraz wydawnictwo Feeria Young za co serdecznie dziękuję! Przy okazji dziękuję autorce bloga Latające książki, za wspaniałą zakładkę!
Książka bierze udział w wyzwaniu: Dziecięce poczytania, Czytam ile chcę, Łów-słów, Grunt to okładka, Pod hasłem, W drodze
Mówiąc szczerze, nie interesuje mnie postać Lindsey Stirling, więc nie przeczytam książki. Ale muzyka dość przyjemna. Wpada w ucho :).
OdpowiedzUsuńNie jestem zainteresowana tą biografią, ale zakładka rzeczywiście piękna;)
OdpowiedzUsuńPiratów lubię, mam ochotę na piratkę, ale masz rację - okładka myląca, przynajmniej częściowo.
OdpowiedzUsuńNiestety nic o niej słyszałam. Może, gdybym była jej fanką, to bym przeczytała tę książkę. Z reguły również nie czytam biografii, więc po tę też nie sięgnę.
OdpowiedzUsuńAkurat ta biografia średnio mnie interesuje.
OdpowiedzUsuńNie słyszałam o tej pozycji i chociaż są w niej poruszane bardziej refleksyjne tematy, to w najbliższym czasie nie planuję jej lektury. Pozdrawiam! :)
OdpowiedzUsuńBardzo rzadko czytam biografie, prawdę mówiąc prawie wcale. Artystki nie znam...
OdpowiedzUsuńNajważniejsze jednak, żeby poznawać nowe :)
Kocham ją! Czytałam jak widać druga i byłam zakochana i jestem! A Lindsey znam od dłuższego czasu i jej muzyka wypełnia mnie za każdym razem. ;)
OdpowiedzUsuńNapisałam tutaj taki przepiękny długi komentarz, ale blogger postanowił go zjeść, zamiast opublikować. Cóż... czyli musze zacząć wszystko od początku!
OdpowiedzUsuńNa samym początku miałam problem z wejściem na link do tej recenzji, a to za sprawą tych piosenek umieszczonych w publikacji. Mój stary netbook bardzo ich nie lubi, ale jakoś musiał mnie posłuchać.
Bardzo mnie to cieszy, że autobiografia Lindsey przypadła ci do gustu. Najlepsze jest to, że włożyła ona w nią całą siebie, co doskonale widać. I również miewałam takie momenty, jakbym ja nie czytała tej książki, a sama panna Stirling opowiadała mi tę historię! A co do okładki to nie zwracałam na nią uwagi. Dla mnie była ważniejsza treść, chociaż szkoda, że te zdjęcia nie były kolorowe. Przypuszczam jednak, iż w tym momencie cena publikacji znacznie by wzrosła, także dziękujmy chociaż za takie fotografie. :)
Bardzo dziękuję za udział w zabawie, jak i też przyłączenie się do mojej ekipy. #IvyTeam górą! :)
Pozdrawiam!
#Ivy z Bluszczowych Recenzji